Latem 2012 roku w miejscowości Laguiole doszło do nietypowego happeningu. Mieszkańcy, z burmistrzem Vincentem Alazardem na czele, dokonali symbolicznego „odchrzczenia” miasteczka poprzez zdjęcie tablicy z nazwą Laguiole przy drogach wjazdowych.

Wydarzenie to było symbolem sprzeciwu wobec wyroku francuskiego Sądu Najwyższego, orzekającego wyższość racji marki „Laguiole” nad prawami do nazwy jego mieszkańców.

Dla zrozumienia sytuacji musimy cofnąć się prawie 20 lat, do roku 1993. Wtedy to niejaki Gilbert Szajner, paryski biznesmen, zarejestrował nazwę „Laguiole” jako znak towarowy. Pod marką tą sprzedaje nie tylko noże i utensylia kuchenne ale także ceramikę, tekstylia, zapalniczki – wszystko to oczywiście azjatyckiej proweniencji, nie mające nic wspólnego ani z awerońską miejscowością, ani Francją  jej kulturą w ogóle.

Nie ma się zatem co dziwić furii mieszkańców, którzy pozbawieni prawa do własnej nazwy nie mają teraz możliwości rozwijania lokalnej produkcji, opatrzonej regionalną nazwą. Mogą co prawda produkować noże, ale jest to niejako zgodne z sentencją sądu, który uznał, że to nóż jest lepiej znany niż miejscowość, zaś noże Laguiole stały się na rynku produktem generycznym (zamiennikiem) niekoniecznie powiązanym z konkretnym miejscem. O ile trudno zaprzeczyć takiemu stwierdzeniu, to trzeba przyznać, że zaprzecza ono dwóm ideom obecnym w europejskiej rzeczywistości: cementowaniu i wzmacnianiu tożsamości lokalnej oraz praktyce nierejestrowania nazw miejscowych jako znaki towarowe, ponieważ są one dobrem wspólnym i jednostka nie powinna czerpać z takiego faktu wyłącznych korzyści. Nie mówiąc już o tym, że przyjęte przez sąd rozwiązanie pozostawia już nie furtkę, ale szeroko otwartą bramę, dla zalewu europejskiego rynku masowo produkowaną w Azji tandetą. Najbardziej stratni na tym są miejscowi przedsiębiorcy, dysponujący największym potencjałem ekonomicznym i rozwojowym na korzyść miejscowości: Michel Bras, prowadzący w Laguiole jedną z nielicznych, wiejskich restauracji wyróżnionych trzema gwiazdkami Michelin; Thierry Moysset – prezes Forge de Laguiole oraz Coopérative Jeune Montagne, spółdzielnia produkująca słynne lokalne sery.

Ale jak wiemy Francuzi lubią iść pod prąd ogólnie przyjętym trendom, wystarczy wspomnieć ustawę językową, która nawet przyjęty w całym świecie komputer każe nazywać ordinateur.

Ostatnią deską ratunku wydaje się dla mieszkańców Laguiole wystąpienie o rejestrację Chronionego Oznaczenienia Geograficznego (Protected Geographical Indications – PGI). Oznacza ono nazwę regionu, konkretnego miejsca lub w wyjątkowych przypadkach kraju, używaną do opisu produktu rolnego lub artykułu spożywczego, który pochodzi z tego regionu, miejsca lub kraju. Produkt ten posiada szczególną specyficzną jakość, reputację, cieszy się uznaniem lub też posiada inne cechy przypisywane temu pochodzeniu geograficznemu. Na określonym obszarze może odbywać się jeden z trzech procesów: produkcja, przetwarzanie lub też przygotowywanie produktu. Jak widać, pozwoli to zabezpieczyć interesy jedynie producentów lokalnych smakołyków, ale wydaje się, że o to właśnie laguiolczykom najbardziej chodzi, noże jak już wiemy są bezpieczne i katalog regionalnych specjalności wydaje się być kompletny. Po zapalniczkę „laguiole” nikt rozsądny przecież sięgać nie będzie.

Na marginesie dodam, że przypadek Laguiole nie był jedynym tego typu we Francji. W ostatnich latach wiele nazw miejscowych zostało „zawłaszczonych” przez przemysł: Gien przejęte przez Chińczyków produkujących bieliznę, Camembert przez Pakistańczyków produkujących nawozy czy Cambrai, będący amerykańską serią zabawek.

Cóż, pozostaje trzymać kciuki za mieszkańców w tej walce dzielnego Dawida z przemysłowym Goliatem.

 

 

 

 


Komentarze zostały wyłączone.